SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Rafał Bryndal: Wiem, że nie uciekniemy od internetu. I nie chcemy przed nim uciekać

- Marzy mi się profesjonalnie skonstruowana, żywa strona funkcjonująca w sieci. Dzisiaj młody człowiek zainteresowany literaturą nie skieruje swoich kroków do Empiku czy innej księgarni po to, by poszukać w nich „Chimery”. Pierwsze co zrobi to zacznie przeszukiwać internet - mówi Wirtualnemedia.pl Rafał Bryndal, redaktor naczelny miesięcznika „Chimera”.

Wirtualnemedia.pl: Czyta Pan e-booki?
Rafał Bryndal:
Przyznam, że od początku do końca w formie elektronicznej przeczytałem jedną książkę. To nie to pokolenie. W ogóle jak dostaję teksty, to te, które mi się spodobają drukuję, żeby dalej przeczytać.
Mogę prześledzić na ekranie krótsze albo nawet dłuższe maile, ale nie jestem w stanie przeczytać w taki sposób książki. Ten jeden e-book, który zaliczyłem to była książka Wojtka Manna. Pochwaliłem mu się, że ją przeczytałem. Zapytał, czy za nią zapłaciłem. Odpowiedziałem, że oczywiście tak. Dobrze wiem, że autorzy nie żyją powietrzem.

Czyli nie kupi Pan czytnika e-booków?
Obawiam się, że będę musiał o tym pomyśleć. Takie urządzenie może być prawdziwym ratunkiem kiedy razem z rodziną jedziemy na wakacje i każdy chce zabrać ze sobą kilka książek. Bagaż robi się wtedy ogromny. Więc pewnie prędzej czy później przejdę na e-booki, nie będzie wyjścia.

To pytanie o elektroniczne książki ma swoje usprawiedliwienie i łączy się z następnym. Chodzi o to czy dzisiaj, w dobie internetu i wszechobecnej elektroniki jest sens wydawania drukowanego pisma o literaturze?
Tak, zadawano mi już pytania o to, dlaczego „Chimery” nie ma w formie elektronicznej. Pracujemy nad tym. Ale z drugiej strony wciąż uważam, że papier jest wyjątkowym nośnikiem, materiałem. Wydając to pismo chcę, żeby ludzie mogli wziąć je do ręki. Żeby mieli poczucie posiadania na własność ładnej rzeczy, dopracowanej w każdym szczególe.

Czytelnik „Chimery”. Kto to jest?
Rozpiętość jest ogromna. Widzę to podczas kontaktów z naszymi czytelnikami. Spotykam ich w różny sposób – albo wirtualnie w sieci, poprzez nasz profil na Facebooku, albo na targach książki. Pamiętam na przykład dziewczynę z liceum, która chwaliła się, że ma wszystkie numery „Chimery”. Zapytałem, skąd nas zna. Okazało się, że poleciła nas jedna z pisarek, Małgorzata Rejmer na spotkaniu autorskim. Często tak jest, że naszymi propagatorami są właśnie autorzy, literaci. Czyta nas też sporo ludzi, którzy od lat mają nawyk obcowania z książką, z literaturą.

Redakcja robiła kiedykolwiek badania czytelnictwa „Chimery”? Żeby poznać profil Waszego odbiorcy?
Nie, nie robiliśmy nigdy takich badań ani analiz. Nie stoi za nami żadna korporacja, pewnie dlatego. Ale moim zdaniem takie badania niewiele by nam powiedziały. Jedna z moich koleżanek, naczelna w pewnym piśmie przyznała kiedyś, że po otrzymaniu wyników bardzo kosztownych badań była tak samo mądra, jak przed ich zleceniem. Wydaje mi się, że w wypadku takiego pisma jak nasze najważniejsze jest wyczucie, intuicja. Zresztą, ten pierwiastek jest istotny w prowadzeniu każdego tytułu. Kiedy straci się to wyczucie i człowiek kompletnie nie wie, co ma dalej zrobić, zleca bardzo ważnej firmie bardzo ważne badania, które nie posuwają go w gruncie rzeczy ani krok naprzód. Badania i tabele zabijają proces twórczy. A ja mam pewność, że tworzenie każdego pisma jest procesem twórczym. Chociaż z drugiej strony żyjemy w takiej, a nie innej rzeczywistości i pewnie od czasu do czasu takie badania, tak zwane twarde dane, mogłyby się przydać. Chociażby przy rozmowach z potencjalnymi reklamodawcami.

Wiem, że czyta nas dużo kobiet. One w ogóle więcej dzisiaj czytają od mężczyzn. To są kobiety wykształcone, często takie, które kiedyś studiowały w dużym mieście, a potem wróciły w swoje rodzinne strony, spełniają się w swoich zawodach. Ale czytanie „Chimery” traktują jako sposób oderwania się od codziennego życia, które pewnie nie zawsze jest wartkie i barwne.

Wspomniał Pan o reklamodawcach… Z czego „Chimera” żyje?
Tak do końca nie wiem. Sam się czasem nad tym zastanawiam. Na pewno żyjemy dzięki pasji czytelników i naszych autorów. Ci ostatni traktują „Chimerę” trochę ulgowo, wiedzą, że nie stać nas na wysokie honoraria. Zresztą stawki dla autorów w ciągu ostatnich lat mocno spadły, tak jak we wszystkich mediach. Z pewnością motorem, który także finansowo daje nam możliwość dalszego działania jest konkurs „Otwartym tekstem”, bo dzięki niemu dostajemy środki od sponsora.

A reklamy? Łatwo o nie w tak specyficznym tytule?
Nie. Na rynku reklamowym nie ma zaufania do pism literackich. Poza tym „Chimera” istnieje dopiero drugi rok. Jak na pismo o charakterze literackim to wiek niemowlęcy. Jesteśmy coraz lepiej postrzegani wśród twórców, ale nie wiem ile czasu musi jeszcze upłynąć, by potencjał czytelników docenili także ludzie, którzy w firmach decydują o budżetach reklamowych.

Fenomen „Chimery” polega między innymi na tym, że pomimo skromnych środków zaczyna być znana coraz szerzej na świecie. Jak wiadomo jesteśmy pismem ilustrowanym, obraz gra w nim rolę niemal tak samo ważną jak tekst. Ostatnio, głównie dzięki internetowi, zaczęli się do nas odzywać rozmaici graficy z różnych stron świata, proponując swoje prace. Okładkę do ostatniego, listopadowego numeru zrobił dla nas artysta z Serbii, który w dodatku ma agenta w Londynie. Ilustracje przygotowują dla nas także ludzie z innych zakątków świata. Chcą dla nas pracować chociaż wiedzą, że nie jesteśmy bogaci, więc nie mogą liczyć na wysokie apanaże. Chciałbym kiedyś zrobić tekst o pismach literackich w Europie. Ciekawy jestem, czy gdzieś indziej funkcjonują takie tytuły jak nasz. Podobno we Francji ukazują się jakieś podobne w typie pisma, ale nie wiem, nie badałem tego dokładnie.

W latach międzywojennych w Polsce funkcjonowało wiele tytułów zaliczanych do prasy literackiej. Sporo działało na rynku także po wojnie. Teraz pisma o literaturze można policzyć na palcach jednej ręki, w dodatku wiele z nich powstaje tylko po to, by po kilku miesiącach zniknąć. „Chimera” utrzymuje się w sprzedaży już dwa lata. W czym tkwi haczyk?
Szczerze? Do końca nie wiem. Może w tym, że mamy niskie koszty związane z prowadzeniem redakcji, bo redakcji praktycznie nie ma – przynajmniej w tradycyjnym pojęciu tego słowa. Wszyscy ludzie tworzący pismo pracują na co dzień w sieci, komunikujemy się zdalnie. Dzisiaj można już w ten sposób działać bez większego problemu. Całym zespołem, który zresztą nie jest przesadnie duży, mogę zarządzać praktycznie za pomocą telefonu komórkowego.

Poza tym ja z moim wspólnikiem – obaj jesteśmy właścicielami „Chimery” – nie zamierzamy na niej zbić majątku. Nie chcemy dzięki temu pismu postawić sobie większej chałupy albo kupić porsche. Kręci nas robienie w literaturze. Zresztą tak samo jak resztę zespołu.

Nie wydajemy też dużo na promocję (śmiech). Ja mam w miarę znane nazwisko i staram się to wykorzystywać. Kiedy idę gdzieś na rozmowę – do radia, do telewizji, na wywiad do gazety – zawsze pytam, czy będę mógł coś powiedzieć o „Chimerze”. Zwykle się udaje.

Była mowa o tym, że redakcja „Chimery” na co dzień funkcjonuje dzięki internetowi. Ale z drugiej strony, patrząc na internetowy adres pisma nie można powiedzieć, żebyście byli nachalnie widoczni w sieci…
To się zmieni. Wiem, że nie uciekniemy od internetu, i nie chcemy od niego uciekać. Przeciwnie – marzy mi się profesjonalnie skonstruowana, żywa strona funkcjonująca w sieci. Dzisiaj na przykład młody człowiek zainteresowany literaturą nie skieruje swoich kroków do Empiku czy innej księgarni po to, by poszukać w nich „Chimery”. Pierwsze co zrobi to zacznie przeszukiwać internet.

I znajdzie Waszą, delikatnie mówiąc, skromną witrynę…
No właśnie. Obecność w sieci może być ogromną szansą dla pisma, a w dodatku internetowy adres „Chimery” mógłby po pewnym czasie stać się rodzajem poważnego źródła dla ludzi, którzy w internecie poszukują na przykład dobrego opowiadania. Wbrew pozorom, pomimo całego bogactwa globalnej sieci niełatwo znaleźć w nim na zawołanie dobry literacki tekst. W większości trafia to na blogi, z całą ich ułomnością wynikającą z szerokich możliwości publikacji w sieci czegokolwiek, bez znamion jakiejkolwiek weryfikacji.

Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że po stworzeniu rozbudowanej strony czy nawet portalu nie musielibyśmy się obawiać o jego treść na wysokim poziomie. W Polsce ludzi, którzy chcą pisać, i wielu z nich robi to naprawdę dobrze, jest mnóstwo. Wystarczy wspomnieć nasz konkurs „Otwartym tekstem”.

Macie w nim rodzaj klęski urodzaju…
Można tak powiedzieć. W tym roku mamy drugą edycję konkursu i otrzymaliśmy około dwóch i pół tysiąca opowiadań. Oczywiście nie wszystkie tak samo dobre, oczywiście tylko jedno z nich może być najlepsze i zdobyć nagrodę. Kilkanaście innych, które zwrócą szczególną uwagę jury, możemy wydrukować w „Chimerze”. Ale i tak pozostaje kilkadziesiąt, może nawet więcej tekstów. Co z nimi zrobić? Schować do szuflady? Ukryć? Dzięki dobrze przemyślanej platformie w sieci nie musi tak być. Autorzy, którzy na to zasługują, byliby publikowani na naszej stronie, w dodatku pod szyldem, o którym mogę powiedzieć coraz śmielej, że staje się rozpoznawalną i cenioną marką w środowisku literackim, a przede wszystkim wśród czytelników. Na obecnym trudnym rynku wydawniczym to ważny atut.

To dlaczego taki serwis „Chimery”, o którym Pan mówi, jeszcze nie istnieje?
To wszystko wymaga oczywiście starannego przygotowania. Żeby nie być nudny nie będą już wspominał o pieniądzach. Ale wyraźniejsza obecność w sieci to dzisiaj dla nas jeden z najważniejszych celów.

Jeśli plan się powiedzie to może się okazać, że za kilka lat większość Waszych odbiorców hasło „Chimera” będzie kojarzyć z ważnym dla nich adresem internetowym, a nie z tradycyjnym czasopismem. Co wtedy stanie się drukowaną „Chimerą”?
Nie zniknie. Pozostanie tym, czym staramy się żeby była – wypielęgnowanym, przemyślanym do ostatniego przecinka i ostatniej kreski czasopismem. Cennym przedmiotem dla miłośników literatury.

  • 1
  • 2

Dołącz do dyskusji: Rafał Bryndal: Wiem, że nie uciekniemy od internetu. I nie chcemy przed nim uciekać

3 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Księgowy
Zacznij pisać artykuły za honoraria na śmieciówkach, które te kultowa Chimera z XXI wieku pod twoim kierownictwem jest wydawana i utrzymaj się z rodziną w Warszawie. Jeśli tego nie jesteś w stanie zrobić, to znaczy, że gadasz bzdury. Zresztą to nie jest możliwe.
odpowiedź
User
miss
świetne pismo! uwielbiam!
odpowiedź
User
czytelnik
Mam nadzieję, że pismo nie zniknie z rynku, bo jest bardzo dobre. Powodzenia Panie Bryndal!
odpowiedź