SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Dewiza Waffen SS w rzekomych mailach Michała Dworczyka

W środę opublikowano kolejne maile, rzekomo mające pochodzić ze skrzynki szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Michał Dworczyk miał przywołać w nich dewizę nazistowskiej formacji SS w odniesieniu do wyboru nowych ministrów. Informacji na ten temat jednak próżno szukać w mediach publicznych, np. TVP Info. - Każdy polityk opozycyjny, który użyłby takiego sformułowania, zostałby zmieciony z powierzchni ziemi przez media rządowe - ocenia szef Onetu, Bartosz Węglarczyk.

W środę rano Polskę obiegła kolejna odsłona "afery mailowej". Tym razem, upublicznione wiadomości mają pochodzić z 27 września 2020 roku. Wtedy to przedstawiciele rządu mieli wymienić między sobą korespondencję dotyczącą rekonstrukcji rządu, wymiany poszczególnych ministrów i zaufania do nich. Wówczas m.in. na wicepremiera ds. bezpieczeństwa wybrano prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego.

Pierwsza wiadomość miała zostać wysłana przez dyrektor departamentu instrumentów rozwojowych w Kancelarii Premiera, Izabelę Antos. Wyczytać z niej można nazwiska 80 ministrów. Niektóre zaznaczono kolorem zielonym - jak wynika z wymiany zdań zawartej w korespondencji, osoby te mają być określane jako "zaufane".

Na przesłaną listę rzekomo zareagować miał Michał Dworczyk słowami: "Nie wiem, jaki był dobór osób zaznaczonych na zielono, ale jeżeli mielibyśmy kierować się starą sprawdzoną zasadą wygrawerowaną na sztyletach Waffen SS - "Meine Ehre heißt Treue" ("moim honorem jest wierność"  - red.) to poddałbym pogłębionej analizie i namysłowi numery: 1, 31, 33, 50 - nie mam pojęcia, 67, 76. Oczywiście są to bardzo fajni i porządni ludzie, natomiast za mało ich znam aby wypowiedzieć się ze 100 proc. pewnością" - miał napisać szef KPRM.

"Afera mailowa". TVP i PAP mają działać na zlecenie rządu?

W poprzednich mailach, które miały wyciec ze skrzynki Michała Dworczyka, pojawiały się również stwierdzenia wprost sugerujące, że Telewizja Polska i Polska Agencja Prasowa mają działać pod dyktando rządu. Z rzekomych wiadomości obecnego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wynikało między innymi, że prezes Polskiej Agencji Prasowej Wojciech Surmacz w marcu 2020 roku miał zgodzić się na propozycję premiera Mateusza Morawieckiego, żeby pilnie zamieścić wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą oparty na wcześniejszym komunikacie, dotyczącym Funduszu Medycznego.

Jeszcze wcześniejszy, domniemany wyciek mail ze skrzynki Dworczyka dotyczył z kolei przygotowania medialnej obrony po tym, jak Miasto jest Nasze zarzuciło, że doradca premiera Mateusza Morawieckiego Maciej Kaliński reprezentował też interesy reprywatyzacyjne w Warszawie. "Chciałbym, żeby ktoś wziął odpowiedzialność na siebie - kto dzwoni w tej sprawie do TVP, kto dzwoni do normalniejszych portali typu Interia, kto dzwoni do tożsamościowych i niepodległościowych portali?" - miał wówczas pytać szef rządu.

W rzekomej odpowiedzi, która miała być przesłana premierowi, Dworczyk miał napisać: "Rozmawiałem z Kurą - przyjął". (Jackiem Kurskim, prezesem TVP - red.). Wcześniej jeden ze współpracowników miał doradzać rządzącym w mailu: "To powinno TVP rozjechać, przepytać Miasto Jest Nasze, pokazać hipokryzję i celowe pomijanie faktów".

W ostatnim czasie z kolei maile miały ujawnić, że dziennikarz TVN Krzysztof Skórzyński miał doradzać premierowi Morawieckiemu ws. odpowiedzi na pytania, przesłane przez dziennikarkę. Sam Skórzyński się tego wyparł i zdementował doniesienia. Stacja jednak wyciągnęła wobec niego konsekwencje.

Czy natomiast Polska Agencja Prasowa konsekwentnie unika informowania o "aferze mailowej"? Według naszych informacji, kilka dni temu dziennikarz PAP był na konferencji prasowej posłów Koalicji Obywatelskiej, dotyczącej wycieku ale jego depesza nie ukazała się. Według ustaleń Wirtualnemedia.pl zdecydowało o tym szefostwo PAP. - Przeciwdziałamy rozprzestrzenianiu się tej kampanii dezinformacyjnej od samego początku - skomentował wtedy w rozmowie z naszym portalem Wojciech Surmacz, prezes agencji.

Bartosz Węglarczyk: każdy polityk opozycyjny zostałby zmieciony z powierzchni ziemi przez media rządowe

Środowy wyciek wiadomości, mających pochodzić z korespondencji Michała Dworczyka, skomentował redaktor naczelny Onetu Bartosz Węglarczyk. Szef portalu odniósł się do tego, jak prawdopodobnie wyglądałby przekaz w mediach publicznych, gdyby bohterem opisywanego wyżej incydentu był polityk opozycji rządowej.

- My wiemy, jak ten przekaz by wyglądał, ponieważ w tej chwili media rządowe już to robią, np. powtarzając w nieskończoność sformułowanie "für Deutschland" Donalda Tuska, kompletnie wyrwane z kontekstu - zauważa redaktor naczelny Onet.pl.
- Wiemy też, że każdy polityk opozycyjny, który użyłby takiego sformułowania, zostałby zmieciony z powierzchni ziemi przez media rządowe - ocenia Węglarczyk w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.

"Gdyby ta sytuacja dotyczyła jakiegolwiek polityka opozycji, byłby wprost porównywany  w mediach prorządowych do nazisty"

- Gdyby taka sytuacja dotyczyła jakiegolwiek polityka opozycji, nie mającego nic wspólnego z obozem PiS-owskim - nie mówię nawet o przeciwniku, który zagrażałby PiS w sposób bezpośredni, ale nawet gdyby dotyczyło to Konfederacji, która bardzo wyraźnie swoją odrębność od PiS zaznacza - to podejrzewam, że byłby wprost porównywany w mediach prorządowych do nazisty - komentuje z kolei w rozmowie z naszym portalem dr. Krzysztof Grzegorzewski z Katedry Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego.

- Mówimy tu m.in. o telewizji państwowej, radiu państwowym. Celowo staram się nie używać sformułowania "polska telewizja" i "polskie radio" - zaznacza.

Eskpert przywołuje również przykład systemu medialnego w Niemczech. - Media publiczne kontrolowane są przez specjalne rady w landach. System ten funkcjonuje na zasadzie układów radiowo-telewizyjnych pomiędzy tymi radami na poziomie federalnym. W Niemczech bardzo wyraźnie zostało powiedziane, zwłaszcza po II wojnie światowej - ponieważ system ten budowany był na wzór modelu brytyjskiego BBC - że to co publiczne ma być oddzielne od tego, co państwowe. Konrad Adenauer w 1961 toku próbował wpływać na media publiczne i próbował podporządkować sobie telewizję ARD. Okazało się jednak, że niemiecki trybunał konstytucyjny to działanie po prostu zablokował. Fragment orzeczenia głosił zaś, że to, co publiczne absolutnie nie może być zarządzane państwowo - wyjaśnia.

Dr. Grzegorzewski przyznaje, że w Polsce mamy do czynienia z całkowitym pomieszaniem. Podkreśla, że model zarządzania mediami państwowymi w tym momencie w Polsce jest niedemokratyczny - w porównaniu w zasadzie do wszystkich systemów medialnych zachodniego świata i sposobów zarządzania tam mediami publicznymi (parlamentarnym, obywatelskim, profesjonalnym, rzadziej rządowym).

- Możemy więc nazywać je "mediami państwowymi" i możemy przewidzieć, jak będą się zachowywać, ponieważ są one całkowicie w dyspozycji władzy. A konkretniej mówiąc dysponuje nimi Jarosław Kaczyński i osoby, zajmujące się tym przekazem bezpośrednio. Jak się nim zajmują? Widzimy w ujawnianych mailach- oznajmia specjalista.

Ekspert: w mediach rządowych nie ma jakiegokolwiek pluralizmu

Zapytany z kolei o to, czy w języku stosowanym w przekazie mediów prorządowych - m.in. TVP - widzi elementy przypominający język propagandowy, porównywalny wręcz do narracji totalitarnej, odpowiada twierdząco.

- Niestety zauważam takie oznaki. W mediach rządowych w tym momencie nie ma jakiegokolwiek pluralizmu, a są jedynie jego pozory. Owszem, zapraszani są np. politycy innych opcji, ale jak są tam traktowani - widzimy to po braku symetrii w zachowaniach prowadzących wobec nich - stwierdza.

- Są zadawne im dosyć obcesowe pytania z tzw. tezą albo z negatywnym wartościowaniem. I często te pytania są zadane w taki sposób, żeby w danego człowieka uderzyć, a nie czegoś się od niego dowiedzieć. I tutaj są ewidentnie mylone dwie kategorie. Tn. po pierwsze nieuprawnione atakowanie pyatniami z tezą i fałszywą argumenytacją i po drugie - zadawanie pytań agresywnych, dociekliwych (ale opartych na rzeczowych argumentach) w celu dowiedzienia się czegoś, dociśnięcia polityka do ściany tak, żeby przestał kłamać i kręcić - i ten model stosuje w dużej mierze Katarzyna Kolenda-Zaleska. Jej pytania odnoszą się do faktów, konkretnych inormacji. Jednocześnie zadaje je w sposób surowy i dość bezwzględny. To w moim przekonaniu mieści się w kanonach dziennikarstwa - mówi nasz rozmówca.

- W mediach prorządowych mamy do czynienia z jednoznaczną gloryfikacją władzy i jednoznacznym atakowaniem opozycji pod dosłownie byle pretekstem, albo przy użyciu fałszywych argumentów, tzw. sofizmatów. Więc tutaj mamy wszystkie możliwe chwyty reotryczne, a więc w tym tzw. totalitarną figurę wroga. Figurę, która wywodzi się z propagandy nazistowskich Niemiec - kontynuuje medioznawca.

- Co zbliża tę propagandę mediów państwowych do propagandy nazistowskiej bardziej niż do socjalistycznej czy komunistycznej? Mianowicie czynnik nacjonalizmu. Każda władza - autorytarna czy totalitarna, a nasza w tym kierunku idzie, daży do zawłaszczania, wręcz kradzieży pojęć. Proszę zwrócić uwagę, że takie pojęcia jak "naród", "patriotyzm" czy "ojczyzna" dziś już zupełnie co innego znaczą. Patriotyzm jest przez media prorządowe rozumiany tak, jak kiedyś był definiowany szowinizm - zauważa.

- Media prorządowe - czyli obecnie np. Wiadomości TVP - są na wskroś szowinistyczne. Świadczy o tym chociażby ich podejście do Niemiec , do Unii Europejskiej, do krajów Zachodu, do elit Zachodu, do intelektualistów lub uchodźców. Szowinizm oznacza, przy jednoczesnym umiłowaniu własnej ojczyzny, pogardę i niechęć lub nawet wrogość do inncyh państw i nacji - punktuje.

- Kolejnym aspektem jest tworzenie konstruktów propagandowych, które nie istnieją. Chodzi o tworzenie i wprowadzanie takich pojęć, które niej mają racji bytu w rzeczywistości. Nie ma czegoś takiego jak "ideologia LGBT" - LGBT to skrót, oznaczający mniejszości seksualne. Nie ma czegoś takiego jak "ideologia gender" - gender to przecież studia z dyscypliny socjologii, a więc dziedziny nauk społecznych. Nie ma czegoś takiego jak "aborcja eugeniczna" - to po prostu leczenie patologii ciąży. Jesteśmy traktowani jak idioci na każdym kroku. A opisane zjawiska propagandowe są przecież bardzo stare - podsumowuje dr. Grzegorzewski.

Co, gdyby afera mailowa dotyczyłą polityków opozycji? "W TVP byłby festiwal tych maili"

Na inny wątek uwagę zwraca z kolei dr. hab. Bartłomiej Biskup z Katedry Socjologii Polityki i Marketingu Politycznego Uniwerystetu Warszawskiego. Zaznacza, że mamy do czynienia ze zjawiskiem ogromnej polaryzacji nadawców medialnych.

- Jest to problem trochę innego rodzaju. Tzn. taki, że te maile w dużej części są fałszywe, a dokładniej jest to przemieszanie treści fałszywych i prawdziwych. W związku z tym wiarygodność tego materiału jest niska - mówi portalowi Wirtualnemedia.pl ekspert.

Jak zatem tego rodzaju przekaz mógłby zostać użyty przez media prorządowe, gdyby odnosił się bezpośrednio do przeciwników politycznych opcji rządzącej? - Dotykamy tu zjawiska polaryzacji mediów, podziału polskich mediów na różne, wrogie obozy. Takie sytuacje - jak np. "afera mailowa" - używane są przez tego, dla kogo są korzystne. Teraz te maile - niezależnie od ich wiatygodności - uderzają w polityków koalicji rządzącej, w związku z czym wykorzystywane są przez media nieprzychylne tej koalicji - odpowiada ekspert.

Jak dodaje, wpisuje się to w "brzydką wojnę poniżej pasa, którą fundują sobie dziś media - szczególnie TVP i TVN".
Specjalista dodaje także, że ważnym elementem funkcjonowania obydwu nadawców jest fakt, że mają stałą, praktycznie niezmieniającą się grupę odbiorców. - Te telewizje żyją w bańce informacyjnej i ci, którzy je oglądają, też żyją w tej bańce informacyjnej - podkreśla.

- Gdyby zaś ta dzisiejsza sytuacja miała dotyczyć polityków opozycji w sposób bezpośredni, to po prostu w TVP byłby festiwal tych maili i sprawa byłaby szeroko omawiana - przyznaje nasz rozmówca.

- Zwracam jednak uwagę na coś innego: problem z wiarygodnością tego materiału. Dlatego, że w moim przekonaniu jest on narzędziem w rękach służb specjalnych innego państwa, niż Polska - zaznacza dr. Biskup.

Dewiza Waffen SS w domniemanych mailach Michała Dworczyka

Waffen SS - którego dewiza znalazła się w wiadomości rzekomo napisanej przez Michała Dworczyka - była oddziałem zbrojnym nazistowskiej formacji paramilitarnej Schutzstaffel. Formacja pozostawała niezależna od policji i armii.

Waffen SS powołano w hitlerowskich Niemczech w 1940 roku. W roku 1944 służyło w niej najwięcej żołnierzy - 950 tysięcy osób. Oddziały formacji walczyły do końca II wojny światowej w 1945 roku.

Waffen SS dopuściła się bardzo wielu zbrodni, m.in. na froncie wschodnim. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze uznał Waffen SS - jako część SS - za organizację zbrodniczą.

Dołącz do dyskusji: Dewiza Waffen SS w rzekomych mailach Michała Dworczyka

12 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
usta
Gruppenfuhrer Wolf - kontynuacja?
0 0
odpowiedź
User
Bios
Kim, powtarzam, KIM trzeba być, żeby odwoływać się do napisu na sztyletach SS? To dramat jest jakiś. :(
0 1
odpowiedź
User
Piotr
Wolna Polska umarła.Mamy u sterów naszego kraju bande psychopatycznych nacjonalistów. Nie ma świętości której oni nie są w stanie zdeptać.Jezeli pozostaniemy obojętni i nie zareagujemy, wrócimy do lat 30 nazistowskich Niemiec...do tego to wszystko prowadzi...
0 1
odpowiedź